Dnia 3 kwietnia Lenin powrócił z emigracji do Piotrogrodu. Od tej chwili dopiero partja bolszewików zaczyna przemawiać gromkim, a nadewszystko — własnym głosem.
Pierwszy miesiąc rewolucji był dla bolszewików okresem rozterki i chybotań. W „Manifeście”, wydanym przez Centralny komitet bolszewików zaraz po zwycięstwie powstania, wzywano „robotników fabrycznych i wojska powstańcze do natychmiastowego obrania swych przedstawicieli do Tymczasowego rządu rewolucyjnego”. Manifest wydrukowano w organie oficjalnym Sowietu bez wszelkich komentarzy i zastrzeżeń, jak gdyby traktował on o jakiemś akademickiem zagadnieniu. Ale i przywódcy bolszewików zapatrywali się na rzucone przez się hasło jako na demonstrację jedynie. Działalność ich nie była akcją przedstawicieli partji proletarjackiej, zamierzającej rozpocząć na własną rękę walkę o władzę, lecz postępowaniem lewego skrzydła demokracji, które, deklarując swe zasady, zajmie na nieokreślony czas stanowisko lojalnej opozycji.
Suchanow utrzymuje, że na posiedzeniu Komitetu Wykonawczego w dn. 1 marca centralnym punktem obrad była sprawa warunków przekazania władzy: przeciwko utworzeniu rządu burżuazyjnego nie rozległ się ani jeden głos, nie bacząc na to, że w liczbie 39 członków Komitetu Wykonawczego znajdowało się 11 bolszewików i ich sympatyków, trzej zaś członkowie ośrodka bolszewickiego, Załuckij, Szlapnikow i Mołotow, byli obecni na posiedzeniu.
Szlapnikow opowiada, że na posiedzeniu Sowietu, które odbyło się nazajutrz, na cztery setki obecnych delegatów przeciwko oddaniu władzy burżuazji głosowało zaledwie 19 osób, podczas gdy frakcja bolszewików liczyła już czterdziestu delegatów. Głosowanie to odbyło się niepostrzeżenie, w trybie formalnie parlamentarnym, bez zgłaszania przez bolszewików wniosków wyraźnie odmiennych, bez walki i bez jakiejkolwiek kontragitacji w prasie bolszewickiej.
Prezydjum Centralnego komitetu bolszewików uchwaliło 4-go marca rezolucję, stwierdzającą kontrrewolucyjny charakter Rządu Tymczasowego i wskazującą na konieczność walki o dyktaturę demokratyczną proletarjatu i chłopów. Komitet Piotrogrodzki ujął sprawę z zupełnie innej strony, uznawszy, nie bez słuszności, powyższą rezolucję za akademicką, dlatego zwłaszcza, że nie wskazywała ona zupełnie, co należy czynić w dniu dzisiejszym. „Licząc się z rezolucją w sprawie Rządu Tymczasowego, przyjętą przez Sowiet, — oświadczył Komitet, — nie należy się sprzeciwiać władzy Rządu o tyle, o ile”... Było to, w gruncie rzeczy, stanowisko mieńszewików i eserowców, odsunięte tylko na drugą linję okopów. Wyraźnie oportunistyczna rezolucja komitetu Piotrogrodzkiego różniła się jedynie pod względem swej formy od stanowiska, zajętego przez Centralny komitet, gdyż akademickość tego stanowiska polegała właśnie na politycznem pogodzeniu się z dokonanym faktem.
Gotowość do ukorzenia się, milczącego lub też z pewnemi zastrzeżeniami, przed rządem burżuazji bynajmniej nie spotkała się ze zgodnem uznaniem całej partji. Robotnicy-bolszewicy poczuli odrazu w Rządzie Tymczasowym warownię nieprzyjacielską, która wyrosła niespodziewanie na ich szlaku. Komitet Wyborski zwoływał wielotysięczne wiece robotników i żołnierzy, uchwalające niemal jednogłośnie rezolucję, wzywającą Sowiet do ujęcia władzy w swe ręce. Czynny uczestnik tej kampanji agitacyjnej, Dingelstädt, opowiada, że „nie było ani jednego wiecu, ani jednego zgromadzenia robotniczego, któreby odrzuciło naszą rezolucję o podobnej treści, gdy tylko na zebraniu ktokolwiek ją proponował”. Mieńszewicy i eserowcy obawiali się początkowo występować otwarcie na zgromadzeniach robotników i żołnierzy ze swojem oświetleniem zagadnienia władzy. Ponieważ rezolucja komitetu Wyborskiego cieszyła się dużem powodzeniem, wydrukowano ją więc i rozplakatowano. Ale komitet Piotrogrodzki zabronił wyraźnie jej kolportowania i dzielnica Wyborska musiała ulec.
Równie mgliste było też stanowisko przywódców bolszewickich w sprawach, dotyczących treści społecznej rewolucji i perspektyw jej dalszego rozwoju. Szlapnikow opowiada: „Zgadzaliśmy się z mieńszewikami, że przeżywamy chwilę druzgotania przez rewolucję stosunków feudalno-pańszczyźnianych, na których miejsce przyjdą wszelakie „wolności”, właściwe stosunkom świata burżuazyjnego". W pierwszym numerze „Prawdy” znajdujemy następujące zdanie: „Podstawowem zadaniem jest... wprowadzenie ustroju demokratyczno-republikańskiego”. W zaleceniu, wydanem dla delegatów, komitet Moskiewski bolszewików oświadczył: „Proletarjat dąży do uzyskania wolności, aby móc walczyć o socjalizm — swój cel ostateczny”. Powoływanie się na „cel ostateczny” świadczy w dostateczny sposób o dystansie dziejowym, dzielącym autorów od socjalizmu. Nikt nie mógł się zdobyć na dalej idące hasła. Obawa przed przekroczeniem granic rewolucji demokratycznej dyktowała politykę wyczekiwania, przystosowywania się i cofania faktycznego przed ugodowcami.
Łatwo się domyślić, jak fatalny wpływ na prowincję wywierał brak charakteru politycznego u ośrodka kierującego. Poprzestaniemy na relacji jednego z kierowników organizacji w Saratowie: ,,Partja nasza, biorąc czynny udział w powstaniu, utraciła jednak, najwidoczniej, wpływ na masy, który zdobyli mieńszewicy i eserowcy. Nikt nie wie, jakie są hasła bolszewików... Przykry to bardzo widok”.
Bolszewicy lewicowi, a przedewszystkiem robotnicy, wytężali swe siły, aby przełamać mur kwarantanny. Ale i oni nie wiedzieli również, jak mają odpierać argumenty o burżuazyjnym charakterze rewolucji i niebezpieczeństwie, jakiem grozi izolowanie proletarjatu. Podporządkowywali się więc z ciężkiem sercem dyrektywom władz partyjnych. Rozmaite kierunki w bolszewiźmie ścierały się ze sobą od samego początku w sposób dość ostry, ale żaden z nich nie przemyśliwał konsekwentnie i gruntownie swych poglądów. „Prawda” odzwierciadlała mglisty i niepewny stan ideowy partji, nie przyczyniając się wcale do jego ujednostajnienia. W połowie marca, po powrocie z zesłania Kamieniewa i Stalina, sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdyż obaj ci przywódcy skierowali wyraźnie naprawo całą politykę partji.
Kamieniew, będący bolszewikiem nieomal od chwili powstania bolszewizmu, należał zawsze do prawego skrzydła partji. Nie brak mu było przygotowania teoretycznego i zmysłu politycznego, posiadał też znaczne doświadczenie, zdobyte dzięki udziałowi w walce odłamów partji w Rosji, oraz solidny zasób spostrzeżeń politycznych, przywiezionych z Zachodu. To też Kamieniew lepiej od wielu innych bolszewików chwytał ogólne idee Lenina, lecz poto tylko, aby dawać im w praktyce najbardziej pokojowy wyraz. Nie można się było po nim spodziewać ani samodzielnej decyzji, ani też inicjatywy, pobudzającej do czynu. Wybitny propagandysta, mówca, dziennikarz nietyle świetny, ile myślący, odgrywał Kamieniew szczególnie pożyteczną rolę podczas pertraktacyj z innemi partjami i wywiadów, dokonywanych wśród innych sfer społecznych. Z owych wycieczek przynosił on zazwyczaj szczyptę obcych partji nastrojów. Cechy te występowały u Kamieniewa tak wyraźnie, że prawie nikt nie mylił się, gdy chodziło o jego sylwetkę polityczną. Suchanow dostrzegł u niego brak „ostrych kantów”: trzeba „go zawsze holować, a gdy się nawet czasami uprze, to nie trwa to długo”. Stankiewicz charakteryzuje Kamieniewa w podobny sposób: był on „tak miękki w stosunku do przeciwników, że mogłoby się zdawać, iż wstydzi się sam swej nieustępliwości: w Komitecie nie czuło się w nim wroga, lecz tylko opozycję”. Trudno do tego cokolwiek dodać.
Zupełnie innym typem bolszewika był Stalin, zarówno pod względem swej kompleksji psychicznej, jak i ze względu na charakter wykonywanej przezeń pracy partyjnej. Stanowił on okaz tęgiego organizatora, którego cechował jednak prymitywizm w zakresie teorji i polityki. Gdy Kamieniew, w charakterze publicysty, przez szereg lat zamieszkiwał wraz z Leninem na emigracji, gdzie znajdowała się kuźnica pracy teoretycznej partji, Stalin, będąc t. zw. działaczem praktycznym, pozbawionym horyzontów teoretycznych, rozleglejszych zainteresowań politycznych i znajomości języków obcych, był ściśle zespolony z glebą rosyjską. Pracownicy tej kategorji ukazywali się tylko od czasu do czasu zagranicą, dokąd udawali się na krótko, aby otrzymać instrukcje, porozumieć się w sprawach najbliższych zadań i znów powrócić do Rosji. Stalin wysunął się na pierwszy plan wśród działaczy praktycznych dzięki swej energji, uporowi i pomysłowości w zakresie kombinacyj zakulisowych. Gdy usposobienie Kamieniewa sprawiało, że „żenował” się on częstokroć wniosków praktycznych bolszewizmu, Stalin, naodwrót, zwykł był zawsze upierać się przy wnioskach, do których doszedł, nie pobłażając nikomu i kojarząc wytrwałość z brutalną bezwzględnością.
Nie było to rzeczą przypadku, że mimo odmiennych charakterów, Kamieniew i Stalin zajęli na początku rewolucji jednakowe stanowisko: uzupełniali oni siebie wzajemnie. Koncepcja rewolucyjna, której brak woli rewolucyjnej, warta jest tyle, co zegarek z pękniętą sprężyną: wskazówka polityczna Kamieniewa pozostawała zawsze wtyle za zegarem zadań politycznych. Ale brak rozległej koncepcji politycznej skazuje polityka, gdy jest nawet obdarzony najsilniejszą wolą, na chwiejność w obliczu wielkich i skomplikowanych wydarzeń. Empiryk Stalin łatwo ulega obcym wpływom nie w zakresie woli, lecz w dziedzinie myśli. I oto, publicysta, grzeszący brakiem decyzji, wraz z organizatorem, pozbawionym szerszych horyzontów, doprowadzili w marcu swój bolszewizm bezpośrednio do granicy mieńszewizmu. Okazało się przytem, że Stalin, reprezentujący partję w Komitecie Wykonawczym, w mniejszym jeszcze stopniu od Kamieniewa potrafi zająć samodzielne stanowisko. W protokółach i w prasie nie znajdujemy ani jednego wniosku, deklaracji, sprzeciwu, w którychby Stalin dawał wyraz bolszewickiemu punktowi widzenia, przeciwstawiającemu się „demokracji”, płaszczącej się przed liberalizmem. Suchanow pisze w swych „Wspomnieniach”: „W Komitecie Wykonawczym, obok Kamieniewa, począł w owym czasie reprezentować bolszewików i Stalin... Przez cały czas swej skromnej działalności w Komitecie Wykonawczym sprawiał on wrażenie, i to nietylko na mnie, bezbarwnej plamy, którą rzadko kiedy się dostrzegało. Trudno o nim powiedzieć coś więcej”. Jeżeli nawet Suchanow pomniejsza niewątpliwie istotną wartość Stalina, to jednak trzeba przyznać, że dokonana przez Suchanowa charakterystyka jego bezosobowości politycznej w ugodowym Komitecie Wykonawczym jest zupełnie trafna.
14-go marca Sowiet przyjął jednogłośnie manifest „Do ludów całego świata”. Enuncjacja ta widziała w zwycięstwie rewolucji lutowej sukces Ententy i świadczyła o triumfie, odniesionym przez nowy, republikański socjalpatrjotyzm marki francuskiej. Było to niewątpliwe zwycięstwo Kamieniewa i Stalina, uzyskane, najwidoczniej, bez wyczerpującej walki. „Prawda” utrzymywała, że manifest jest owocem „świadomego kompromisu, zawartego przez rozmaite kierunki, reprezentowane w Sowiecie”. Należałoby dodać tylko, że kompromis ten równał się zupełnemu zerwaniu z kierunkiem Lenina, który to kierunek nie miał wcale reprezentacji w Sowiecie.
Członek redakcji zagranicznej organu centralnego, Kamieniew, członek Centralnego komitetu, Stalin, i poseł do Dumy, Muranow, który wrócił również z Syberji, usunęli dawną, nazbyt „lewicową”, redakcję „Prawdy” i, powołując się na swe problematyczne prawa, objęli 15-go marca kierownictwo gazety. Nowa redakcja oznajmiła w artykule programowym, że bolszewicy będą stanowczo popierać Rząd Tymczasowy, „o ile będzie on zwalczać reakcję lub kontrrewolucję”. Nowe kierownictwo wypowiedziało się niemniej kategorycznie w sprawie wojny: dopóki armja niemiecka posłuszna jest swemu cesarzowi, żołnierz rosyjski winien „wytrwać na swym posterunku, odpowiadając kulą na kulę i pociskiem na pocisk”. ,,Beztreściwy okrzyk ,,precz z wojną!” nie będzie naszem hasłem. Będzie niem, natomiast, presja, wywierana na Rząd Tymczasowy, aby zmusić go... do podjęcia próby nakłonienia wszystkich państw, uczestniczących w wojnie, do niezwłocznego rozpoczęcia rokowań... Aż do owej chwili wszyscy wojskowi powinni pozostawać na swych posterunkach!” Idee i ich ujęcie przesiąknięte są nawskroś duchem obrony ojczyzny. Program wywierania nacisku na rząd imperjalistyczny, aby „nakłonić” go do wszczęcia akcji pokojowej, był w Niemczech programem Kautsky'ego, we Francji — Jean'a Longuet'a, w Anglji — Macdonalda, ale w każdym razie nie programem Lenina, który nawoływał do obalenia panowania imperjalizmu. Broniąc się przed prasą patriotyczną, „Prawda” szła jeszcze dalej: „Wszelki „defetyzm”, — pisała ta gazeta, — a raczej to, co zapomocą tej nazwy piętnowała niewybredna prasa, znajdująca się pod opieką cenzury carskiej, zakończyła swój żywot w chwili, gdy na ulicach Piotrogrodu ukazał się pierwszy zrewoltowany pułk”. Zdanie powyższe było wyraźnem odseparowaniem się od Lenina. Defetyzm, jako dążność do porażki, nie był bynajmniej wymysłem wrogiej prasy, bronionej przez cenzurę, lecz pochodził od Lenina, który sformułował go w sposób następujący: „porażka Rosji jest złem najmniejszem”. Ukazanie się pierwszego zrewoltowanego pułku, a nawet obalenie monarchji nie mogło pozbawić wojny jej imperjalistycznego charakteru. „Dzień 15 marca, w którym ukazał się pierwszy numer odmienionej „Prawdy”, — opowiada Szlapnikow, — był dniem triumfu zwolenników obrony kraju. Cały pałac Taurydzki, poczynając od macherów Komitetu Dumy Państwowej aż po główny ośrodek demokracji rewolucyjnej, jakim był Komitet Wykonawczy, podawał sobie z ust do ust najświeższą nowinę: umiarkowani, rozsądni bolszewicy zwyciężyli swych skrajnych towarzyszów. W Komitecie Wykonawczym uśmiechano się zjadliwie na nasz widok... Członków i sympatyków naszej partji po fabrykach ów numer „Prawdy” wprawił w kompletne zdumienie, wywołując jednocześnie złośliwą radość u naszych przeciwników... Po dzielnicach oburzano się wielce, gdy zaś robotnicy dowiedzieli się, że „Prawdę” zagarnęło trzech jej byłych redaktorów, którzy powrócili z Syberji, domagano się usunięcia ich z partji”.
„Prawda” musiała niebawem ogłosić ostry protest członków z dzielnicy Wyborskiej: „Jeżeli gazeta pragnie zachować zaufanie dzielnic robotniczych, to musi krzewić światło świadomości rewolucyjnej, nie dbając o to, że może ono być przykre dla puhaczy burżuazyjnych”. Protesty, idące z dołu, zmusiły redakcję do ostrożniejszego formułowania swych poglądów, lecz nie wpłynęły na zmianę jej polityki. Nawet pierwszy artykuł, nadesłany przez Lenina z zagranicy, nie zdołał dotrzeć do świadomości redakcji, która na całej linji ciążyła ku prawicy. „Agitacja nasza — opowiada Dingelstädt, reprezentujący odłam lewicowy — musiała liczyć się z zasadą rozdwojenia władzy... i przekonywać o konieczności takiej okólnej drogi tę samą masę robotniczo-żołnierską, która w ciągu dwóch tygodni intensywnego życia politycznego wychowywała się w zupełnie odmiennem pojmowaniu swych zadań”.
Rozumie się samo przez się, że polityka partji dostosowywała się w całym kraju do stanowiska „Prawdy”. Wiele sowietów uchwalało teraz jednogłośnie rezolucje w sprawach najbardziej podstawowych. Na konferencji sowietów Moskiewskiego okręgu bolszewicy przyłączyli się do zaproponowanej przez socjalpatrjotów rezolucji w sprawie wojny. Na obradującej w Piotrogrodzie w końcu marca i na początku kwietnia konferencji przedstawicieli 82 sowietów bolszewicy oddali swe głosy na oficjalną rezolucję o władzy, zaproponowaną i bronioną przez Dana. Niezwykłe to zbliżenie polityczne do mieńszewików wynikało z panującej powszechnie tendencji do zjednoczenia partji. Bolszewicy i mieńszewicy należeli na prowincji do zjednoczonych organizacyj. Frakcja Kamieniewa— Stalina przekształcała się coraz bardziej w lewe skrzydło t. zw. demokracji rewolucyjnej i zespalała się z mechanizmem zakulisowo-parlamentarnego „nacisku” na burżuazję, uzupełnionego przez zakulisowy nacisk, wywierany na demokrację.
Zagraniczna grupa Centralnego komitetu i redakcja organu centralnego „Socjalny Demokrata” stanowiły łącznie centrum duchowe partji. Lenin, wraz z pomagającym mu Zinowjewem, wykonywał całą pracę kierowniczą. Nader odpowiedzialne obowiązki sekretarza sprawowała żona Lenina, Krupskaja. W zakresie praktycznej roboty maleńkie to centrum korzystało z pomocy kilkudziesięciu bolszewików-emigrantów. Poczucie oderwania się od Rosji stawało się podczas wojny tem nieznośniejsze, im mocniej zwierały się ogniwa policji wojskowej Ententy. Wybuch rewolucji, oczekiwany i upragniony oddawna, nastąpił znienacka. Anglja w sposób kategoryczny odmówiła emigrantom-internacjonalistom, których rejestrowała skrupulatnie, wydania przepustek do Rosji. Lenin szalał w swej uwięzi zuryskiej, szukając dróg wyjścia. Wśród mnóstwa planów, następujących jeden po drugim, nie zbrakło i projektu wyjazdu za paszportem głuchoniemego Skandynawczyka. Lenin nie przepuszcza w owym czasie żadnej okazji, aby głos jego dochodził z Szwajcarii. Dnia 6-go marca depeszuje on już przez Sztokholm do Piotrogrodu: „Nasza taktyka: absolutny brak zaufania, odmówić jakiegokolwiek poparcia nowemu rządowi; Kiereńskij jest najbardziej podejrzany, uzbrojenie proletarjatu — jedyną rękojmią; natychmiastowo wybory do piotrogrodzkiej rady miejskiej; wystrzegać się wszelkiego zbliżenia do innych partyj. Jedynie wzmianka o wyborach do rady miejskiej, zamiast do Sowietu, miała w tych pierwszych dyrektywach charakter epizodu, zarzuconego zresztą niebawem; pozostałe punkty, spisane kategorycznym stylem telegraficznym, wytykają już dokładnie ogólny kierunek polityki. W tym samym czasie Lenin zaczyna wysyłać do „Prawdy” swe „Listy zdaleka”, w których, korzystając ze strzępów informacji cudzoziemskiej, daje wyczerpującą analizę sytuacji rewolucyjnej. Wiadomości, znajdowane w prasie zagranicznej, pozwalają Leninowi dojść wkrótce do wniosku, że Rząd Tymczasowy, nietylko przy bezpośredniej pomocy Kiereńskiego, lecz również i Czcheidzego, nie bez powodzenia oszukuje robotników, wmawiając w nich, że wojna imperjalistyczna jest wojną obronną. Za pośrednictwem przyjaciół, za mieszkujących w Sztokholmie, Lenin wysyła 17-go marca list pełen trwogi. „Partja nasza okryłaby się na zawsze sromotą, popełniłaby samobójstwo polityczne, gdyby zgodziła się na podobne oszustwo... Wolę już nawet natychmiastowy rozłam, rozstanie się z niewiedzieć kim w naszej partji, niż ustępstwa na rzecz socjalpatrjotyzmu”... Po tej pozornie bezosobowej pogróżce, mającej jednak na myśli zupełnie określone osoby, Lenin zaklina: „Kamieniew powinien zrozumieć, że ciąży na nim odpowiedzialność wszechświatowa i historyczna”. Kamieniew jest wymieniony z nazwiska, chodzi tu bowiem o zasadnicze zagadnienia polityczne. Gdyby Lenin pisał o jakiemś praktycznem zadaniu z zakresu prowadzonej walki, wspomniałby raczej o Stalinie. Ale akurat w tych samych chwilach, kiedy Lenin poprzez spowitą w dymy Europę usiłował przesłać do Piotrogrodu całe natężenie swej woli, Kamieniew, przy udziale Stalina, kierował wyraźnie ster w stronę socjalpatrjotyzmu.
Projekty, połączone z charakteryzacją, perukami, cudzemi lub fałszywemi paszportami, zarzucano jeden po drugim, jako nie dające się urzeczywistnić. Coraz konkretniejszych zarysów nabierała jednocześnie myśl podróży przez Niemcy. Plan ten przeraził większość emigrantów i to nie samych tylko patrjotów. Martow wraz z innymi mieńszewikami nie mógł się zdecydować na przyłączenie do zuchwałej inicjatywy Lenina i kołatał nadal bez skutku do drzwi Ententy. Nawet i liczni bolszewicy narzekali później na podróż przez Niemcy, gdyż „wagon zaplombowany” bardzo utrudniał robotę agitacyjną. Lenin zaraz od pierwszej chwili nie zamykał oczu na trudności, grożące w następstwie. Niezadługo przed wyjazdem, Krupskaja pisała z Zurychu: „Rozumie się, że patrioci narobią w Rosji wielkiego wrzasku, ale cóż, trzeba się do tego przygotować”. Sprawa przedstawiała się następująco: albo zostać w Szwajcarji, albo jechać przez Niemcy. Innej drogi nie było. Czyż Lenin mógł się wahać przez jedną chociażby chwilę? Martow, Axelrod i inni musieli po upływie miesiąca pójść w ślady Lenina.
Zorganizowanie tej niezwykłej podróży przez kraj nieprzyjaciela podczas wojny daje nam pojęcie o kardynalnych cechach Lenina-polityka; charakteryzuje go nadzwyczajna śmiałość pomysłów i dokładne przewidywanie szczegółów wykonania. W wielkim tym rewolucjoniście siedział skrupulatny notarjusz, który doskonale wiedział, kiedy ma rozpocząć swe czynności i zabierał się zazwyczaj do sporządzania swego aktu, w chwili, gdy funkcja ta mogła się przyczynić do przekreślenia wszystkich wogóle akt notarjalnych. Nadzwyczaj starannie opracowane warunki podróży przez Niemcy stały się podstawą jedynej w swoim rodzaju umowy międzynarodowej, zawartej przez redakcję pisma emigracyjnego z cesarstwem Hohenzollernów. Lenin domagał się, aby tranzyt mógł się odbyć na warunkach całkowitej eksterytorjalności: bez wszelkiej kontroli osób jadących, ich paszportów i bagażu; nikomu nie wolno wchodzić podczas drogi do wagonu (tutaj mamy źródło legendy o „zaplombowanym” wagonie). Grupa emigrantów wzięła na siebie, zkolei, obowiązek domagania się, aby Rosja uwolniła odpowiednią ilość jeńców cywilnych Niemców i obywateli austrowęgierskich.
Opracowano deklarację pospołu z kilkoma rewolucjonistami cudzoziemskimi. „Internacjonaliści rosyjscy... udający się obecnie do Rosji, aby służyć tam sprawie rewolucji, dopomogą nam do zmobilizowania proletarjuszy innych krajów, a zwłaszcza robotników Niemiec i Austrji, przeciwko ich własnym rządom”. Tak brzmiał protokół, podpisany przez Loriot'a i Guilbeaux w imieniu Francji, Pawła Levi — Niemiec, Plattena — Szwajcarii, przez szwedzkich posłów lewicowych i in. Na podanych wyżej warunkach i przy zastosowaniu wspomnianych już środków ostrożności w końcu marca wyjechało z Szwajcarji 30 emigrantów rosyjskich, stanowiących nawet wśród ładunków czasu wojny ładunek o niepowszedniej sile wybuchowej.
W pożegnalnym liście do robotników szwajcarskich Lenin przypomniał o deklaracji organu centralnego bolszewików z jesieni r. 1915-go: jeżeli rewolucja da w Rosji władzę rządowi republikańskiemu, który zechce kontynuować wojnę imperjalistyczną, wtedy bolszewicy wystąpią przeciwko obronie ojczyzny republikańskiej. Taka sytuacja wytworzyła się obecnie. „Oto nasze hasło: odmawiamy wszelkiego poparcia rządowi Guczkowa-Milukowa”. Z temi słowami na ustach Lenin wkraczał obecnie na terytorium rewolucji.
Członkowie Rządu Tymczasowego sądzili jednak, że nie mają się czego niepokoić. Nabokow opowiada: „Na jednem z marcowych posiedzeń Rządu Tymczasowego Kiereńskij śmiejąc się histerycznie, według swego zwyczaju, oświadczył podczas przerwy, kontynuując rozmowę o wzmagającej się propagandzie bolszewickiej: „Poczekajcie trochę, sam Lenin już jedzie, a wtedy zacznie się dopiero naprawdę”... Kiereńskij miał słuszność: prawdziwa propaganda miała się zacząć dopiero. Jak utrzymuje Nabokow, ministrowie nie znajdowali jednak powodu do zaniepokojenia: „Sam fakt zwrócenia się Lenina do Niemiec tak dalece poderwie jego autorytet, że możemy go się nie obawiać”. I tym razem ministrowie byli równie przenikliwi, jak zazwyczaj.
Uczniowie i przyjaciele Lenina wyjechali do Finlandji, aby go tam oczekiwać. „Włodzimierz Iljicz nie zdążył nawet wejść do przedziału i zająć miejsca, — opowiada Raskolnikow, młody oficer marynarki i bolszewik, — a już miotnął się na Kamieniewa: — Co wy tam wypisujecie w „Prawdzie”? Widzieliśmy kilka numerów i porządnieśmy na was pomstowali”... Takie było spotkanie po kilku latach rozłąki. Nie znaczy to bynajmniej, aby nie było ono serdeczne.
Komitet Piotrogrodzki przy udziale organizacji wojskowej zmobilizował kilka tysięcy robotników i żołnierzy na uroczyste powitanie Lenina. Zaprzyjaźniony dywizjon pancerny odkomenderował ma tę uroczystość wszystkie pancerki, jakiemi rozporządzał. Komitet postanowił, że uda się na dworzec wraz z pancerkami: rewolucja zdołała już obudzić pociąg do tych. tępych potworów, które dobrze mieć po swej stronie, gdy się kroczy ulicami miasta.
Opis oficjalnego powitania, które odbyło się w t. zw. carskim pokoju na dworcu Finlandzkim, stanowi bardzo żywą, stronicę wielotomowych i dość rozwlekłych wspomnień Suchanowa. „Lenin wszedł, a raczej wbiegł do pokoju carskiego. Miał na głowie okrągły kapelusz i wspaniały bukiet w ręku. Dobiegłszy do środka pokoju, zatrzymał się przed Czcheidzem, jak-gdyby natrafił na nieoczekiwaną przeszkodę. Wtedy Czcheidze,. nie tracąc swej ponurej miny, wygłosił następujące przemówienie „powitalne”, utrzymane w mentorskim tonie: „Towarzyszu Lenin, witamy was w Rosji w imieniu Sowietu i całej rewolucji. Jesteśmy jednak zdania, że najważniejszem zadaniem demokracji rewolucyjnej w chwili obecnej jest obrona naszej rewolucji przed wszelkiemi zakusami, zarówno zewnętrznemi, jak i wewnętrznemu.. Mamy nadzieję, że będziecie razem z nami dążyć do tego celu”. Czcheidze umilkł. Straciłem zupełnie kontenans, tak mnie zaskoczyło to przemówienie... Ale Lenin wiedział, najwidoczniej, doskonale, jak ma na nie reagować. Miał taki wygląd, jak gdyby wszystko to zupełnie go nie dotyczyło: oglądał się na wszystkie strony, przypatrywał się otaczającym go twarzom i zerkał nawet na sufit pokoju „carskiego”, poprawiał swój bukiet (niebardzo harmonizujący z całą jego powierzchownością), aż wreszcie, odwróciwszy się tyłem do delegacji
Komitetu Wykonawczego, „odpowiedział” w sposób następujący: „Drodzy towarzysze, żołnierze i robotnicy. Szczęśliwy jestem, że mogę powitać w waszych osobach zwycięską rewolucję rosyjską, powitać was, jako awangardę armji proletarjackiej całego świata... Wybije już niedługo godzina, gdy ludy odezwą się na hasło, rzucone przez naszego towarzysza Karola Liebknechta, i skierują swój oręż przeciwko wyzyskującym je kapitalistom... Rewolucja rosyjska, dokonana przez was, stała się początkiem nowej ery. Niech żyje światowa rewolucja socjalistyczna!”..
Suchanow ma rację, — bukiet rzeczywiście niebardzo pasował do całej postaci Lenina, przeszkadzał mu napewno i krępował, jako dekoracja, kłócąca się z surowem tłem wydarzeń. Zresztą Lenin lubił naogół kwiaty, ale nie bukietowe. W większym jeszcze stopniu musiało krępować go owo oficjalne powitanie w recepcyjnym pokoju dworca, utrzymane w tonie obłudnym i mentorskim. Czcheidze był w gruncie rzeczy znacznie lepszy od swej mowy powitalnej. Obawiał się potrochu Lenina. Wbito mu napewno w głowę, że „sektanta” trzeba z miejsca przywołać do porządku. Nieszczęście chciało, że przemówienie Czcheidzego, świadczące o rozpaczliwym poziomie żywiołów kierowniczych, uzupełnił jeszcze młody komendant oddziału gwardji morskiej: występując w imieniu majtków, wpadł on na pomysł życzenia Leninowi, aby został członkiem Rządu Tymczasowego. W taki to sposób gadatliwa, surowa jeszcze i głupkowata rewolucja lutowa witała męża, który przyjechał ze stanowczym zamiarem wpojenia jej myśli i silnej woli. Pierwsze te wrażenia, wzmagające przywiezione ze sobą uczucie niepokoju, wywołały odrazu pragnienie protestu, którego nie można było opanować. Zakasajmy rękawy i bierzmy się co rychlej do pracy! Odwołując się od Czcheidzego do majtków i robotników, od obrony ojczyzny — do rewolucji międzynarodowej, Lenin zainscenizował na dworcu niewielką próbę całej swej dalszej polityki.
A jednak niezdarna ta rewolucja odrazu mocno przycisnęła wodza do swego łona. Żołnierze zażądali, aby Lenin usadowił się na jednej z pancerek i musiał on spełnić to żądanie. Noc zapadła tymczasem, dodając jeszcze pochodowi wspaniałości. W panujące ciemności wrzynał się oślepiający snop światła z reflektora, umieszczonego na pancerce, którą jechał Lenin, podczas gdy pozostałe pancerki towarzyszyły jej, nie zapalając świateł. Jasne promienie wyrywały z ciemności ulic podniecone grupy robotników, żołnierzy, majtków, tego samego ludu, który dokonał wielkiego przewrotu, lecz pozwolił, aby mu władza wymknęła się z rąk. Orkiestra wojskowa milkła kllkakroć po drodze, dając Leninowi możność powtórzenia w kilku warjantach swego przemówienia, wygłoszonego na dworcu. Znajdował on coraz to nowych słuchaczy. „Był to wspaniały pochód triumfalny, — powiada Suchanow, — nie pozbawiony symbolicznego znaczenia”.
W pałacu Krzesińskiej, w owym sztabie bolszewickim, który rozlokował się w atłasowem gniazdku baletnicy dworskiej, — skojarzenie to musiało podniecić czujną zawsze ironję Lenina — znów zaczęły się powitania. Było już tego za wiele. Lenin znosił potoki mów pochwalnych, niby ów niecierpliwy przechodzień, który chowa się do pierwszej z brzegu bramy, aby przeczekać ulewę. Czuł, że przyjazd jego wywołał szczerą radość, gniewało go tylko, że radość ta jest tak rozgadana. Już sam ton, w którym utrzymane były powitania oficjalne, wydawał mu się jakiemś naśladownictwem, pełnem afektacji, zapożyczonem, jednem słowem, od demokracji drobnomieszczańskiej, chętnie deklamującej, sentymentalnej i fałszywej. Lenin spostrzegł, że rewolucja, nie zdążywszy jeszcze określić swych zadań i dróg, stworzyła już sobie męczącą etykietę. Uśmiechał się więc dobrotliwie z odcieniem wyrzutu, spoglądał na zegarek, a chwilami poziewywał sobie, zapewne, bez wszelkiej żenady. Nie zdołały jeszcze przebrzmieć zdania ostatniego przemówienia powitalnego, gdy niezwykły gość bluznął na audytorjum kaskadą namiętnych myśli, które nazbyt już często cięły, niby smagania bicza. W owym czasie bolszewizm nie odkrył jeszcze sztuki stenografowania. Nikt nie notował przemówienia, gdyż to, co się działo, zbyt pochłaniało wszystkich. Przemówienie nie zachowało się więc, dotrwały do naszych czasów tylko wrażenia ogólne, jakie pozostawiło ono we wspomnieniach słuchaczów, ale i na tych wspomnieniach znać też ząb czasu: zachwyty przeważają nad uczuciem przerażenia podczas gdy bezpośredniem echem mowy było właśnie uczucie przerażenia, które ogarnęło nawet najbliższych. Wszystkie utarte formułki, które, dzięki ciągłemu powtarzaniu przez cały miesiąc, zdążyły już uzyskać napozór trwałą egzystencję, pękały jedna po drugiej, niby bańki mydlane. Krótką ripostę, rzuconą na dworcu poprzez głowę onieśmielonego Czcheidzego, Lenin rozwinął tutaj w dwugodzinną mowę, wygłoszoną bezpośrednio do kadrów bolszewizmu piotrogrodzkiego.
Suchanow, nie należąc do partji, był przypadkowo obecny na tem zebraniu w charakterze gościa, wpuścił go bowiem dobrotliwy Kamieniew (Lenin nie tolerował podobnej pobłażliwości). Zawdzięczamy temu opis pierwszego spotkania Lenina z bolszewikami petersburskimi pióra postronnego obserwatora, przeplatającego zachwyt z nieprzyjaznemi uczuciami.
„Nie zapomnę nigdy tej piorunującej mowy, która wstrząsnęła i wprawiła w osłupienie nietylko mnie, heretyka, który zabłąkał się tu przypadkowo, lecz i wszystkich prawowiernych. Twierdzę stanowczo, że nikt nie spodziewał się czegoś podobnego. Odnosiło się wrażenie, że wszystkie żywioły wyrwały się na wolność i duch zniszczenia powszechnego, nie uznający żadnych przeszkód, wątpliwości, trudności i rachub ludzkich, unosi się w sali Krzesińskiej nad głowami oczarowanych uczniów”.
Rachubami i trudnościami ludzkiemi będą dla Suchanowa przedewszystkiem wahania kółka redakcyjnego dziennika „Nowaja Żizń”, doświadczane przy filiżance herbaty u Maksyma Gorkiego. Rachuby Lenina sięgały nieco głębiej. Bynajmniej nie żywioły unosiły się nad salą, lecz myśl ludzka, która nie ulękła się żywiołów i usiłowała je zrozumieć, aby zapanować nad niemi. Nie o to jednak w tej chwili chodzi: wrażenie jest barwnie oddane.
„Gdym jechał tutaj ze swymi towarzyszami, — mówił Lenin według relacji Suchanowa, — przypuszczałem, że wprost z dworca odwiozą nas do Pietropawłowki. Okazuje się jednak, że jesteśmy dalecy od tego. Nie traćmy wszakże nadziei, że nas to nie minie, że nie zdołamy tego uniknąć”. Podczas gdy dla innych rozwój rewolucji równał się wzmocnieniu demokracji, Lenin uważał, że najbliższe perspektywy prowadziły prościutko do twierdzy Pietropawłowskiej. Brzmiało to niby żart złowrogi, ale Lenin nie żartował wcale i, wraz z nim, nie żartowała też i rewolucja.
„Uchwalenie reformy rolnej w trybie ustawodawczym, — skarży się Suchanow, — Lenin odrzucił podobnie, jak i całą politykę Sowietu. Proklamował on zorganizowane zagarnięcie gruntów przez chłopów bez oglądania się.... na jakąkolwiek władzę państwową”.
„Nie chcemy żadnej republiki parlamentarnej, nie chcemy demokracji mieszczańskiej, nie chcemy żadnego rządu, okrom sowietów delegatów, robotników, żołnierzy i parobków!”
Jednocześnie Lenin odgraniczał się stanowczo od większości sowieckiej, przerzucając ją do obozu nieprzyjacielskiego. „Już to samo wystarczało w owych czasach, aby słuchacze doznali zawrotu głowy!”
„Jedynie lewica zimmerwaldzka stoi na straży interesów proletarjatu i rewolucji światowej, — powtarza Suchanow z oburzeniem myśli Lenina. — Wszyscy pozostali są w jednakim stopniu oportunistami, którzy szermują pięknemi słówkami, sprzedają zaś w istocie sprawę socjalizmu i rzesz robotniczych”.
„Zaatakował on w sposób stanowczy taktykę, uprawianą aż do chwili jego przyjazdu przez kierownicze grupy partyjne i poszczególnych towarzyszów”, uzupełnia Suchanowa Raskolnikow. „Na zebraniu byli obecni najodpowiedzialniejsi pracownicy partyjni. Ale nawet dla nich przemówienie Iljicza było prawdziwem objawieniem. Stanowiło ono Rubikon, oddzielający taktykę wczorajszą od taktyki dzisiejszej”. Linja Rubikonu, jak zobaczymy w dalszym ciągu, nie została jednak przeciągnięta odrazu.
Po referacie nie było dyskusji: wszyscy byli nim nazbyt oszołomieni i każdy pragnął choć trochę uporządkować swe myśli. „Gdym wyszedł na ulicę,—kończy Suchanow, —doświadczałem takiego uczucia, jak gdyby tej nocy walono mnie cepami po głowie. Z jednego tylko dokładnie zdawałem sobie sprawę: nie, droga Lenina nie jest drogą, po której pójdę, ja, „dziki”! No, chyba!
Nazajutrz Lenin doręczył partji na piśmie krótkie streszczenie swych poglądów, które stało się jednym z najważniejszych dokumentów rewolucji. Dokument ów nazwano „tezami z dnia 4-go kwietnia”. Na tezy składały się nieskomplikowane myśli, sformułowane w zwykłych, zrozumiałych dla wszystkich, wyrazach. Republika, stworzona przez rewolucję lutową, nie jest naszą republiką, wojna zaś, którą republika ta prowadzi, nie jest naszą wojną. Zadaniem bolszewików jest obalenie rządu imperjalistycznego. Trzyma się on, dzięki poparciu eserowców i mieńszewików, których podtrzymuje zkolei łatwowierność rzesz ludowych. Jeżeli chodzi o nas, to znajdujemy się w mniejszości. W tych warunkach nie może być mowy o użyciu przez nas przemocy. Trzeba wpoić w masy, że nie powinny one ufać ugodowcom i zwolennikom obrony kraju. „Trzeba im to tłumaczyć cierpliwie”. Powodzenie podobnej polityki, wynikającej z całokształtu sytuacji, jest zapewnione. Doprowadzi nas ona do dyktatury proletarjatu, a więc wyprowadzi poza obręb ustroju burżuazyjnego. Zrywamy ostatecznie z kapitałem, ogłaszamy jego tajne traktaty i wzywamy robotników całego świata do zerwania z burżuazją i zlikwidowania wojny. Rozpoczynamy rewolucję międzynarodową. Jej powodzenie jedynie utrwali nasze sukcesy i zapewni możność zdobycia ustroju socjalistycznego.
Tezy Lenina ogłoszono wyłącznie w jego własnem imieniu. Instytucje centralne partji potraktowały je nieprzyjaźnie; nieprzychylny ten stosunek łagodziła tylko konsternacja powszechna. Nikt, żadna organizacja, grupa lub jednostka, nie opatrzył tez swym podpisem. Odszedł na bok nawet Zinowjew, który wraz z Leninem przyjechał z zagranicy, gdzie przez dziesięć lat myśl jego kształtowała się pod codziennym i bezpośrednim wpływem Lenina. Ale i to rozstanie nie było niespodzianką dla mistrza, który nazbyt dobrze znał swego najbliższego ucznia. Gdy Kamieniew był propagandystą i popularyzatorem,
Zinowjew był agitatorem i, według określenia Lenina, jedynie agitatorem. Brak mu było przedewszystkiem poczucia odpowiedzialności, aby mógł stać się wodzem. Ale nie tego tylko. Myśl jego, pozbawiona dyscypliny wewnętrznej, niezdolna jest zupełnie do pracy teoretycznej i rozpływa się w bezkształtnej intuicji agitatora. Wysubtelniony zmysł czucia pozwalał mu chwytać wlot potrzebne w danej chwili formuły, ułatwiające najefektowniejsze wywieranie wpływu na masy. Jako dziennikarz i mówca, pozostaje on zawsze agitatorem, różnica polega jedynie na tem, że w artykułach na pierwszy plan występują zazwyczaj najsłabsze jego strony, podczas gdy w żywem słowie przeważają najtęższe jego pierwiastki. Najzuchwalszy i najbardziej nieposkromiony agitator wśród bolszewików, Zinowjew w mniejszym jeszcze stopniu, niż Kamieniew, potrafi wykrzesać ze siebie inicjatywę rewolucyjną. Brak mu stanowczości, jak wszystkim demagogom. Przerzuciwszy się z terenu utarczek frakcyjnych na forum bezpośredniej walki mas, Zinowjew niemal mimowoli opuścił swego mistrza i nauczyciela.
W ostatnich czasach nie brak było usiłowań, zmierzających do udowodnienia, że kwietniowy kryzys w partji był tylko przelotnem i przypadkowem zamieszaniem. Usiłowania te rozwiewają się natychmiast pod wpływem konfrontacji z faktami *(.
To, co wiemy o działalności partji w marcu, ujawnia już nam głęboką sprzeczność, zachodzącą między Leninem a kierownictwem petersburskiem. Właśnie w chwili przyjazdu Lenina do Rosji przeciwieństwo to pogłębiło się najbardziej. W tym samym czasie, kiedy obradowała Wszechrosyjska konferencja 82 sowietów, na której Kamieniew i Stalin głosowali na zgłoszoną przez eserowców i mieńszewików rezolucję, dotyczącą zagadnienia władzy, w Piotrogrodzie odbywała się narada partyjna bolszewików, którzy zjechali się z całej Rosji. Narada ta godna jest zwłaszcza uwagi, o ile chodzi o nastroje i poglądy partji, a raczej jej górnych warstw, podczas wojny. Lenin przyjechał do Piotrogrodu dopiero ku końcowi prac narady. Gdy się czyta, niewydane dotychczas, protokóły, trudno się nieraz oprzeć zdumieniu: czyż można dać wiarę temu, że partja, którą reprezentowali ci delegaci, po upływie siedmiu miesięcy zagarnęła władzę żelazną ręką?
Upłynął już miesiąc od przewrotu — wielki to okres, jak na czasy rewolucji lub wojny. Niemniej przeto w partji nie zdążyły się jeszcze ustalić poglądy na najważniejsze zagadnienia rewolucji. W naradzie uczestniczyli najskrajniejsi patrioci, w rodzaju Wojtinskiego, lub Eliawa i in., obok ludzi, którzy sądzili, że są internacjonalistami. Odsetek delegatów, przyznających się otwarcie do patrjotyzmu, był wprawdzie bez porównania mniejszy, niż wśród mieńszewików, lecz jednak dość znaczny. Narada nie rozstrzygnęła, czy należy rozstać się z patrjotami we własnem środowisku, czy też połączyć się z patrjotami mieńszewickimi. W przerwie pomiędzy posiedzeniami bolszewickiej narady odbyło się połączone zebranie bolszewików i mieńszewików, uczestniczących w charakterze delegatów w konferencji sowietów; na posiedzeniu tem zastanawiano się nad sprawą wojny. Najzapalczywszy patrjota mieńszewicki, Liber, oświadczył na tem zebraniu: „Należy zaniechać dotychczasowego podziału na bolszewików i mieńszewików i brać za kryterjum nasz stosunek do wojny”. Bolszewik Wojtinskij zadeklarował, iż gotów jest podpisać się pod każdem słowem Libera. Wszyscy obecni, bolszewicy i mieńszewicy, patrioci i internacjonaliści, szukali wspólnej formuły, któraby ujmowała ich stosunek do wojny.
Najodpowiedniejszy wyraz poglądom narady bolszewickiej dał, niewątpliwie, Stalin w swym referacie o stosunku do Rządu Tymczasowego. Musimy przytoczyć tutaj centralną myśl owego referatu, który, podobnie jak i wszystkie protokóły narady, nie został dotychczas ogłoszony. „Dwa organy podzieliły między sobą władzę, żaden z nich nie posiada więc jej pełni. Tarcia pomiędzy temi organami i wzajemne zwalczanie się będą trwać nadal, jak już istnieją obecnie. Nastąpił podział ról. Sowiet podjął faktycznie inicjatywę przekształceń rewolucyjnych; Sowiet — to wódz rewolucyjny ludu, który powstał do walki, to organ, kontrolujący Rząd Tymczasowy. Rząd Tymczasowy zaś odgrywa faktycznie rolę utrwalacza zdobyczy ludu rewolucyjnego. Sowiet mobilizuje siły i kontroluje. Rząd Tymczasowy zaś. ociągając się i błądząc, utrwala zdobycze, które lud uzyskał już był faktycznie. Sytuacja taka ma swe ujemne lecz też i dodatnie strony: forsowanie wydarzeń nie leży obecnie w naszym interesie, gdyż przyśpieszy ono proces odpychania warstw burżuazyjnych, które prędzej albo później muszą nas opuścić”.
Referent, zająwszy stanowisko ponadklasowe, traktuje układ wzajemnych stosunków pomiędzy burżuazją a proletarjatem, jako zwykły podział pracy. Robotnicy i żołnierze dokonywują rewolucji, Guczkow i Milukow zaś ją „utrwalają”. Poznajemy tu tradycyjną koncepcję mieńszewizmu, błędnie skopjowaną z wypadków 1789-go roku. Bo wodzów mieńszewickich cechuje właśnie ów inspektorski stosunek do procesu historycznego, owo rozdawnictwo poleceń rozmaitym klasom i protekcjonalne krytykowanie wykonania tych poleceń. Pogląd, że przyśpieszenie rozbratu burżuazji z rewolucją jest niekorzystne, stanowił zawsze najwyższy sprawdzian polityki mieńszewickiej. Oznaczało to w praktyce, że należy przytępiać i osłabiać ruch masowy, aby nie zrażać liberalnych sprzymierzeńców. Konkluzja Stalina, wreszcie, dotycząca Rządu Tymczasowego, da się całkowicie zmieścić w dwuznacznej formule ugodowców: „O ile Rząd Tymczasowy utrwala postępy rewolucji, o tyle należy go popierać: o ile zaś staje się on kontrrewolucyjny, — popieranie Rządu Tymczasowego jest nie do przyjęcia”.
Stalin wygłosił swój referat d. 29-go marca. Oficjalny referent konferencji sowietów, Stiekłow, socjalny-demokrata nie należący do partji, zagalopowawszy się zbytnio w obronie tego warunkowego popierania Rządu Tymczasowego, narysował nazajutrz taki obraz działalności „utrwalaczy” rewolucji: przeciwstawianie się reformom społecznym, pociąg do monarchji, protegowanie sił kontrrewolucji, apetyty aneksyjne. Trudno się więc temu dziwić, że przerażona narada bolszewików odskoczyła od formuły popierania rządu. Prawicowy bolszewik, Nogin, oświadczył: „Referat Stiekłowa zawiera jedną nową myśl: rozumie się, że nie może być mowy o popieraniu rządu, lecz tylko o jego zwalczaniu”. Skrypnik doszedł też do wniosku, że po referacie Stiekłowa „nastąpiły znaczne zmiany: o popieraniu rządu nie może być mowy. Rząd Tymczasowy organizuje spisek przeciwko ludowi i rewolucji”. Stalin, który w przeddzień roztaczał przed naradą sielankę „podziału pracy” pomiędzy rządem a Sowietem, musiał skreślić punkt o popieraniu Rządu Tymczasowego. Krótka i powierzchowna dyskusja kręciła się dokoła zagadnienia, czy należy udzielać poparcia Rządowi Tymczasowemu „o tyle, o ile”, czy też popierać wyłącznie czyny rewolucyjne rządu. Delegat z Saratowa, Wasiljew, oświadczył ze znaczną dozą słuszności: „Stosunek do Rządu Tymczasowego jest jednakowy u wszystkich”. Krestinskij jeszcze dobitniej scharakteryzował sytuację: „W posunięciach praktycznych niema rozbieżności pomiędzy Stalinem i Wojtinskim”. Nie bacząc na to, że Woitinskij zaraz po naradzie przeszedł do mieńszewików, Krestinskiemu trzeba jednak przyznać rację: skreślając wyraźny ustęp o poparciu, Stalin nie wyrzekł się bynajmniej myśli popierania rządu. Jeden tylko Krassikow usiłował ująć sprawę zasadniczo. Był on jednym z owych trzech starych bolszewików, którzy na szereg lat odsuwali się od partji, teraz zaś, obarczeni doświadczeniem życiowem, usiłowali powrócić do jej szeregów. Krassikow nie obawiał się zajrzeć prawdzie w oczy: czy nie zamierzacie przypadkiem wprowadzić dyktatury proletariatu? zadawał on ironiczne pytanie. Ale narada zignorowała ironję, a jednocześnie i samo to pytanie, uważając, że nie warto się nad niem zastanawiać. Rezolucja, uchwalona przez konferencję, wzywała demokrację rewolucyjną do wpływania na Rząd Tymczasowy w kierunku ,,najenergiczniejszej walki o zupełną likwidację starego porządku”, przeznaczała więc partji proletarjackiej rolę guwernantki, czuwającej nad burżuazją.
Nazajutrz dyskutowano nad wnioskiem Ceretellego, dotyczącym połączenia się bolszewików z mieńszewikami. Stalin potraktował wniosek przychylnie: „Powinniśmy zgodzić się na propozycję. Należy sformułować nasze wnioski w sprawie linji, według której ma się dokonać zjednoczenie. Jest ono do pomyślenia po linji Zimmerwaldu i Kienthalu”. Mołotow, którego Kamieniew i Stalin pozbawili stanowiska redaktora „Prawdy” ze względu na zbyt radykalny kierunek gazety, zaoponował: Ceretelli pragnie zjednoczyć najróżnorodniejsze żywioły, sam on też uważa się za zimmerwaldowca, zjednoczenie według tej linji byłoby błędem. Stalin upierał się jednak przy swojem: „Nie należy uprzedzać wypadków i antycypować rozbieżności. Życie partji jest nie do pomyślenia bez różnicy zdań. Z drobnemi rozbieżnościami uporamy się już w obrębie partji”. Walka, którą Lenin przez cały czas wojny staczał z socjalpatrjotyzmem i jego maską pacyfistyczną, została jak gdyby przekreślona. We wrześniu 1916-go roku Lenin szczególnie akcentował te momenty, pisząc do Piotrogrodu za pośrednictwem Szlapnikowa. „Ugodowość i tendencje zjednoczeniowe są największem niebezpieczeństwem, grożącem partji robotniczej w Rosji. Podobne pomysły niedość, że są idiotyczne, lecz również i zgubne. Można polegać tylko na tym, kto zdaje sobie sprawę z oszukańczej istoty idei zjednoczenia i z konieczności zerwania z owem bractwem w Rosji (z Czcheidzem i S-ką)”. Nie zrozumiano tej przestrogi. Rozbieżności z Ceretellim, przywódcą rządzącego bloku sowieckiego, Stalin uznał za drobne dyferencje, z któremi można się „uporać” w obrębie wspólnej partji. Kryterjum to pozwala nam najlepiej ocenić ówczesne poglądy Stalina.
4-go kwietnia Lenin zjawia się na zjeździe partji. Przemówienie jego, komentujące „tezy”, przekreśliło odrazu dotychczasowe prace konferencji, podobnie jak wilgotna gąbka nauczyciela ściera z tablicy szkolnej nieudolną odpowiedź zdetonowanego sztubaka.
— „Dlaczegoście nie wzięli władzy?” zapytywał Lenin. Na konferencji sowietów Stiekłow tłumaczył niedawno w sposób bardzo zagmatwany, dlaczego powstrzymano się od objęcia władzy: rewolucja burżuazyjna jest pierwszym etapem, wojna — i t. d. „Są to wszystko nonsensy, — oświadcza Lenin. — Chodzi o to, że proletarjat jest nie dość świadomy i zorganizowany. Trzeba się do tego przyznać. Proletarjat rozporządza materjalną siłą, podczas gdy burżuazja posiada świadomość i odpowiednie przygotowanie. Potworny to fakt, lecz trzeba się do niego przyznać szczerze i otwarcie i oświadczyć ludowi, że władzy nie wzięliśmy z powodu braku organizacji i uświadomienia”.
Z płaszczyzny fałszywego obiektywizmu, którym zasłaniali się kapitulanci polityczni, Lenin przeniósł zagadnienie na płaszczyznę podmiotową. Proletarjat nie wziął w lutym władzy dlatego, że partja bolszewików nie dorosła do zadań objektywnych i nie zdołała przeszkodzić ugodowcom, gdy dokonywali wywłaszczenia ludu na rzecz burżuazji.
Adwokat Krassikow powiedział w przeddzień wyzywająco: „Jeżeli sądzimy, że nadeszła już chwila urzeczywistnienia dyktatury proletarjatu, to sprawę należy stawiać w odpowiedni sposób. Rozporządzamy niewątpliwie siłą fizyczną, niezbędną do zagarnięcia władzy”. Przewodniczący odebrał Krassikowowi głos, powołując się na to, że na porządku dziennym jest sprawa zadań praktycznych, zagadnienie zaś dyktatury nie stanowi przedmiotu dyskusji. Lenin uważał jednak, że jedynem praktycznem zadaniem chwili jest właśnie sprawa przygotowań do dyktatury proletarjatu. „Swoista cecha chwili bieżącej w Rosji — brzmią tezy Lenina — polega na przejściu od pierwszego etapu rewolucji, który obdarzył burżuazję władzą wskutek niskiego poziomu świadomości i braku organizacji u proletarjatu, do następnego etapu, który przekaże władzę proletarjatowi i najbiedniejszym warstwom włościaństwa”.
Idąc w ślady „Prawdy”, konferencja zacieśniała zadania rewolucji do przekształceń demokratycznych, których miała dokonać Konstytuanta. Przeciwstawiając się temu poglądowi, Lenin oświadczył: „Życie i rewolucja odsuwają Konstytuantę na dalszy plan. Dyktatura proletarjatu istnieje, niewiadomo tylko, co z nią począć”.
Delegaci spoglądali na siebie ze zdumieniem, szeptali między sobą, że Iljicz zbyt długo siedział zagranicą i nie zdążył rozejrzeć się i zorientować w sytuacji w kraju. Ale referat Stalina o rozsądnym podziale pracy między Rządem a Sowietem stał się odrazu i nazawsze przeszłością, do której się nigdy nie powraca. Sam Stalin już się nie odzywał więcej. Od tej chwili zamilknie on na dłuższy czas. Tylko Kamieniew będzie się jeszcze bronić.
Lenin uprzedzał już w listach, pisanych z Zurychu, że gotów jest zerwać z każdym, kto godzi się na ustępstwa w sprawach wojny, szowinizmu i ugody z burżuazją. Zetknąwszy się teraz oko w oko z warstwą, kierującą losami partji, rozpoczyna on atak na całej linji. Nie wymienia początkowo z nazwiska żadnego bolszewika. Gdy chce wskazać na żywy przykład fałszu lub połowiczności, mówi o działaczach, nie należących do partji, o Stiekłowie lub Czcheidzem. Zwykła to metoda Lenina: nie przygważdżać nikogo przed czasem do jego pozycji, aby dać ostrożnym towarzyszom możność wycofania się w odpowiedniej chwili z walki i osłabić w ten sposób szeregi przyszłych otwartych przeciwników. Kamieniew i Stalin byli zdania, że żołnierze i robotnicy bronią rewolucji, uczestnicząc po lutym w wojnie. Lenin sądził natomiast, że żołnierze i robotnicy uczestniczą po dawnemu w wojnie jako ujarzmieni niewolnicy. „Nawet nasi bolszewicy, — powiada on, zataczając już węższe koło nad głowami swych przeciwników, — mają zaufanie do rządu. Można to położyć wyłącznie na karb oszołomienia rewolucją. Jest to zupełny upadek socjalizmu... Tu są nasze rozstajne drogi. Jeżeli już tak być musi, gotów jestem zostać się nawet w mniejszości”. Pogróżka ta nie jest zwrotem retorycznym, lecz dokładnie i gruntownie przemyślanym drogowskazem.
Nie wymieniając ani Kamieniewa, ani też Stalina, Lenin musi się jednak powołać na pismo: „Prawda” domaga się od rządu, aby wyrzekł się aneksyj. Wymagać od rządu kapitalistów rezygnacji z aneksyj — toć to wierutne głupstwo, wołające o pomstę do Boga”.... Hamowane oburzenie wybucha tu z całą mocą. Ale mówca bierze się natychmiast w karby: pragnie on powiedzieć wszystko, co potrzeba, ale nic zbytecznego. Ubocznie, szkicując zlekka, Lenin daje w sposób niezrównany lekcję zasad polityki rewolucyjnej: „Gdy masy oświadczają, że nie pragną podbojów, chętnie daję im wiarę. Gdy to samo mówi Guczkow czy Lwow — są z nich oszuści. Przez usta robotnika, mówiącego, że pragnie bronić swego kraju, przemawia instynkt uciskanego człowieka”. Skoro kryterjum to nazwiemy właściwem imieniem, odniesiemy wrażenie, że jest ono proste, jak samo życie. Ale najtrudniejszą rzeczą jest właśnie wybór odpowiedniej po temu chwili.
O odezwie Sowietu „Do ludów całego świata”, która dała asumpt liberalnemu dziennikowi „Riecz” do oświadczenia, że pacyfizm przekształca się u nas w ideologję, wspólną nam i naszym sprzymierzeńcom, Lenin wypowiedział się ściślej i dosadniej: „Gwałtowne przerzucanie się od dzikiego gwałtu do wyrafinowanego oszustwa jest jednym z najosobliwszych rysów, zaobserwowanych przeze mnie w Rosji”.
„Gdy odezwa ta, — pisał Stalin o Manifeście, — dotrze do szerokich mas (Zachodu), przypomni niewątpliwie setkom i tysiącom robotników zapomniane hasło „proletarjusze wszystkich krajów, łączcie się!”
„W odezwie Sowietu, — odpowiada Lenin, — niema ani jednego słowa, któreby przesiąkło świadomością klasową. Panuje w niej wyłącznie frazes”. Dokument, z którego dumni byli domorośli zimmerwaldowcy, Lenin uważa za jedno z narzędzi „wyrafinowanego oszustwa”.
Aż do chwili przyjazdu Lenina „Prawda” nie wspominała wcale o lewicy zimmewaldzkiej. Gdy mówiła o Międzynarodówce, nie wymieniała, którą ma na myśli. Takie metody „Prawdy” Lenin nazwał „kautskyanizmem”. „W Zimmerwaldzie i Kienthalu, — powiedział on na konferencji partyjnej, — centrum zyskało sobie przewagę... Oświadczam, iż utworzyliśmy lewe skrzydło i zerwaliśmy z centrum... Kierunek lewicy zimmerwaldzkiej istnieje we wszystkich krajach świata. Masy należy zorientować, że socjalizm rozszczepił się na całym świecie”...
Na tej samej konferencji Stalin oznajmiał przed trzema dniami, że gotów jest przezwyciężać rozbieżności, zachodzące pomiędzy nim a Ceretellim, wychodząc z założeń Zimmerwaldu i Kienthalu, a więc — z założeń kautskyanizmu. „Dowiaduję się, że w Rosji istnieją tendencje zjednoczeniowe, — mówił Lenin, — zjednoczenie ze zwolennikami obrony jest zdradą socjalizmu. W tych warunkach lepiej już pozostać w osamotnieniu, jak Liebknecht. Jeden przeciwko 110!” Zarzut zdrady socjalizmu, bezimienny jeszcze narazie, nie jest efektownym tylko zwrotem: odzwierciadla on dokładnie stosunek Lenina do owych bolszewików, którzy nieśmiało wyciągali rękę do socjalpatrjotów. W przeciwieństwie do Stalina, sądzącego, że można się połączyć z mieńszewikami, Lenin uważa za niemożliwe dzielenie z nimi nadal wspólnej nazwy demokratów socjalnych. „Jeżeli chodzi o mnie, — powiada on, — to proponuję zmianę nazwy partji i przybranie nazwy Partji Komunistycznej”. Zdanie powyższe świadczy o tem, że nikt, ani jeden z uczestników konferencji, nie godził się z tym symbolicznym gestem ostatecznego rozbratu z Drugą Międzynarodówką.
„Obawiacie się rozstania ze wspomnieniami z zamierzchłych czasów?” zapytuje mówca zdetonowanych, zdumionych, po części oburzonych delegatów. Nastał jednak , czas, kiedy musimy „zrzucić brudną bieliznę i włożyć czystą koszulę”. Lenin domaga się więc uporczywie:
„Nie chwytajcie się kurczowo starych słów, które utraciły już całkowicie swą treść. Jeżeli naprawdę chcecie tworzyć nową partję..., możecie być pewni, że przyjdą do was wszyscy uciskani”.
W obliczu olbrzymich zadań i zamieszania ideowego we własnych szeregach, dręcząca myśl o drogim czasie, marnowanym bez sensu na powitania, uchwalanie rezolucyj obrzędowych i inne ceremonje, wyrywa z piersi mówcy taki okrzyk: „Dosyć już powitań i rezolucyj, — czas już najwyższy, aby wziąć się do roboty i rozpocząć rzeczową i trzeźwą pracę!”
Po upływie godziny Lenin musiał powtórzyć swe przemówienie na wyznaczonem zawczasu wspólnem zebraniu bolszewików i mieńszewików. Większa część audytorium sądziła, że mowa ta jest czemś pośredniem pomiędzy natrząsaniem się ze słuchaczy a majaczeniem w malignie. Pobłażliwsi wzruszali ramionami. Ten człowiek spadł chyba z księżyca: nie zdążył jeszcze, po dziesięcioletniej nieobecności, wyjść z dworca Finlandzkiego, a już propaguje zagarnięcie władzy przez proletarjat. Mniej dobrotliwi patrjoci wspominali o zaplombowanym wagonie. Stankiewicz zapewnia, że wystąpienie Lenina bardzo ucieszyło jego przeciwników: „Osobnik, mówiący podobne bzdurstwa, nie jest groźny. Dobrze się stało, że przyjechał, widzimy go teraz w całej okazałości..., jak sam sobie przeczy”.
A jednak, mimo nieposkromionego rozpędu rewolucyjnego, mimo niezłomnej decyzji zerwania z dawnymi wyznawcami wspólnej idei i towarzyszami broni, o ile nie potrafią oni dotrzymać kroku rewolucji, mowę Lenina, której poszczególne części zostały najskrupulatniej zważone, cechuje najgłębszy realizm i nieomylne wyczucie nastrojów masy. Ale właśnie dlatego demokraci, ślizgający się jeno po powierzchni, musieli ją uznać za coś zupełnie fantastycznego. Bolszewicy stanowią znikomą mniejszość w sowietach, a Lenin nosi się ni stąd, ni z owąd z myślą o zagarnięciu władzy. Czyż to nie awanturrictwo? Ujęcie sprawy przez Lenina pozbawione było wszelkich śladów awanturnictwa. Ani przez chwilę nie zamyka on oczu na „uczciwe” ciążenie szerokich mas ludu do obrony kraju. Lubo nie ma on zamiaru rozpłynąć się w morzu ludu, nie myśli też wcale o akcji za jego plecami. „Nie jesteśmy szalbierzami, — uprzedza on przyszłe zarzuty i oskarżenia, — chcemy oprzeć się jedynie o świadomość mas. Jeżeli będziemy musieli pozostać nawet w mniejszości — to trudno. Warto zrzec się na pewien czas kierowniczego stanowiska, nie trzeba lękać się pozostawania w mniejszości”. Nie boję się pozostać w mniejszości, nawet w zupełnem osamotnieniu przeciwko 110, jak Liebknecht! Oto temat przewodni mowy Lenina.
„Sowiet Delegatów Robotniczych jest obecnie rządem... Nasza partja stanowi mniejszość w Sowiecie... Niema na to rady! Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko tłumaczyć większości cierpliwie, uparcie, systematycznie, że taktyka jej jest błędna. Dopóki jesteśmy w mniejszości, będziemy krytykować, aby uchronić masy przed oszustwem. Nie żądamy od mas, aby wierzyły nam na słowo. Nie jesteśmy szalbierzami. Pragniemy, aby masy wyzbyły się swych błędów dzięki uzyskanemu doświadczeniu”. Nie lękać się pozostawania w mniejszości! Nie na zawsze, lecz na pewien czas. Godzina bolszewizmu wybije wreszcie. „Nasza linja okaże się słuszną... Przyjdą do nas wszyscy uciśneni, gdyż sprowadzi ich do nas wojna. Nie mają oni bowiem innego wyjścia”.
„Na konferencji zjednoczeniowej — opowiada Suchanow — Lenin był żywem uosobieniem rozłamu... Przypominam sobie Bogdanowa (wybitny mieńszewik); siedział on w odległości dwóch kroków od mównicy. ,,Wszak to majaczenie, — przerywał on Leninowi, — maligna obłąkanego człowieka... Wstyd oklaskiwać ten galimatias — krzyczał Bogdanow do zebranych, trzęsąc się z gniewu i pogardy,— hańbicie się sami! Marksiści!”
Były członek Centralnego komitetu bolszewików, Goldenberg, który nie należał w owym czasie do partji, wypowiedział się podczas dyskusji o tezach Lenina w następujący bezlitosny sposób: „Miejsce Bakunina wakowało przez długie lata w rewolucji rosyjskiej, zajął je teraz Lenin”.
„Program jego spotkał się wówczas nietyle z oburzeniem, — pisze później eserowiec Zenzinow, — co z drwinami, tak dalece niedorzeczny i wymędrkowany wydawał się on wszystkim”.
Tego samego dnia wieczorem, Milukow, gawędząc z dwoma socjalistami przed posiedzeniem komisji kontaktowej, skierował rozmowę na Lenina. Skobelew uważał, że „Lenin skończył się ostatecznie i znalazł poza nawiasem ruchu”. Suchanow podzielał zdanie Skobelewa, dodał tylko, że „Lenin jest zupełnie nie do przyjęcia, nie jest więc groźny dla mego rozmówcy, Milukowa”. Rozmawiający podzielili tu między sobą role, stosując się jak gdyby ściśle do poglądów Lenina: socjaliści pilnowali spokoju liberała, chcąc odpędzić od niego troski, których mógł mu przysporzyć bolszewizm.
Wieść o tem, że Lenina uznano za kiepskiego marksistę, dotarła nawet do ambasadora angielskiego. „Wśród anarchistów, którzy niedawno tu przyjechali... — zanotował Buchanan, — znajdował się Lenin. Wrócił on z Niemiec w zaplombowanym wagonie. Wystąpił publicznie po raz pierwszy na zebraniu partji socjalno-demokratycznej, gdzie doznał nieprzychylnego przyjęcia”.
W sposób najbardziej może wyrozumiały potraktował Lenina Kiereńskij, który oświadczył niespodziewanie w gronie członków Rządu Tymczasowego, że zamierza odwiedzić Lenina. W odpowiedzi na pełne zdumienia pytania, Kiereńskij wyjaśnił: „Wszak on żyje w atmosferze zupełnej izolacji, nie wie o niczem, widzi wszystko oczami swego fanatyzmu, nie ma nikogo w swem otoczeniu, ktoby dopomógł mu do jakiego-takiego zorjentowania się w wydarzeniach”. Podajemy to według relacji Nabokowa. Kiereńskij nie znalazł jednak wolnej chwili, aby zorjentować Lenina w tem, co się wtedy działo.
Tezy kwietniowe Lenina oburzyły i zdziwiły nie samych tylko wrogów i przeciwników. Odrzuciły one szereg starych bolszewików do obozu mieńszewików lub do grupy pośredniej, która przytuliła się do gazety Gorkiego. Ucieczka ta nie miała większego znaczenia politycznego. O wiele ważniejsze jest wrażenie, jakie stanowisko Lenina wywarło na kierownicze warstwy partji. „Nie ulega żadnej wątpliwości, — pisze Suchanow, — że przez pierwsze dni po przyjeździe był on zupełnie izolowany w środowisku świadomych towarzyszów partyjnych”. „Nawet właśni jego towarzysze partyjni, bolszewicy,— potwierdza eserowiec Zenzinow, — odwrócili się wówczas od niego w zakłopotaniu”. Autorowie tych opinij dzień w dzień spotykali się w Komitecie Wykonawczym z przywódcami bolszewików i otrzymywali wiadomości z pierwszej ręki.
Ale nie brak też podobnych relacyj ze źródeł bolszewickich. ,,Gdy ukazały się tezy Lenina, — pisał później Cychon, znacznie łagodząc tony, podobnie jak czyni to większość bolszewików, którzy potknęli się o rewolucję lutową, — w partji naszej dały się odczuć pewne wahania, liczni towarzysze utrzymywali, że Lenin zboczył ku syndykalizmowi, że oderwał się od stosunków rosyjskich, nie uwzględniając warunków chwili bieżącej i t. p.” Jeden z wybitnych prowincjonalnych działaczy bolszewickich, Liebiediew, pisze: „Po powrocie Lenina do Rosji, przyjęliśmy stopniowo jego agitację i, jak to się mówi, stała się ona krwią z krwi naszej i kością z kości. Początkowo nie rozumieliśmy jej nawet my, bolszewicy, wydawała się nam bowiem utopją, co kładliśmy na karb długiego pobytu Lenina zagranicą i utraty łączności z życiem rosyjskiem”. Zależskij, członek komitetu Piotrogrodzkiego i jeden z organizatorów powitania Lenina, mówi o tem w sposób bardziej otwarty: „Tezy Lenina sprawiły wrażenie wybuchu bomby”. Zależskij stwierdza, że Lenin znalazł się w zupełnem odosobnieniu po tak gorącem i imponującem powitaniu. „Owego dnia (4-go kwietnia) nie znalazł otwartych zwolenników nawet w naszych szeregach”.
Jeszcze ważniejsza jest, jednak, relacja „Prawdy”. Dnia 8-go kwietnia, na czwarty dzień po ogłoszeniu tez, kiedy można się już było dokładnie porozumieć i wytłumaczyć sobie wzajemnie swój punkt widzenia, redakcja „Prawdy” pisała: „Co się tyczy ogólnego schematu tow. Lenina, to wydaje się on nam nie do przyjęcia, o ile uznaje proces rewolucji burżuazyjno-demokratycznej za ukończony i liczy na niezwłoczne przekształcenie tej rewolucji w rewolucję socjalistyczną”. W obliczu klasy robotniczej i jej wrogów centralny organ partji oświadczył więc, w ten sposób, otwarcie, że pomiędzy partją a jej powszechnie uznanym wodzem istnieją rozdźwięki na tle stosunku do najkardynalniejszego zagadnienia rewolucji, do której kadry bolszewickie przygotowywały się przez długi szereg lat. Już to samo wystarcza, aby zdać sobie sprawę z głębokości kwietniowego kryzysu w partji, który powstał wskutek starcia się dwóch nie dających się pogodzić kierunków. Rewolucja musiała przezwyciężyć ten kryzys, aby móc kroczyć naprzód.
*) W wielkiej pracy zbiorowej, wychodzącej pod redakcją prof. Pokrowskiego, ,,Szkice do historji rewolucji październikowej” (tom II, Moskwa, 1927), niejaki Bajewskij poświęca „zamieszaniu” kwietniowemu pracę o charakterze apologetycznym. Wobec bezceremonjalnego obchodzenia się z faktami, pracę tę należałoby określić jako cyniczną, gdyby nie była tak dziecinnie niezdarna.